Publikacje o lektorach
ARTYKUŁY, AUDYCJE, FILMY

Permanentny przegląd prasy, portali internetowych, społecznościowych, radia i telewizji. Zbieramy wszelkie publikacje na temat lektorów i ich pracy. Efekt naszych poszukiwań znajdziesz w tym dziale. Jeśli masz coś czego tu nie ma, podziel się linkiem! Koniecznie daj nam znać!

W cyklu wywiadów BLIŻEJ MIKROFONU rozmawiamy z lektorami nie tylko o doświadczeniach zawodowych, ale też o tym, co ich osobiście ukształtowało, co ich porusza poza pracą. O sprawach, których nie znajdziecie w notkach encyklopedycznych. Choć oczywiście polecamy opracowane przez nas biografie w bazie SYLWETKI LEKTORÓW.


Przemysław Strzałkowski polscylektorzy.pl: Cieszę się z przedświątecznego spotkania tym bardziej, że masz mnóstwo zajęć. Kiedy się zdzwanialiśmy, byłaś zwykle w samochodzie pomiędzy spektaklami.

Joanna Pach-Żbikowska: …albo między spektaklem a studiem, Teatrem Polskiego Radia, planem zdjęciowym…

Czy doba nie jest zbyt krótka?

Czasami wydaje mi się, że tak, ale pracuję nad tym, żeby ją wydłużać.

Przez porządkowanie?

Mam magiczne rytuały, które sprawiają, że zyskuję więcej czasu. Jestem w fazie eksperymentu, więc to tajemnica, którą kiedyś się podzielę.

„Faza eksperymentu” – no i teraz umieram z ciekawości! (śmiech)

Porozmawiamy, jak spotkamy się za dwa lata (śmiech). I wtedy powiem, jak to wychodzi, bo póki co jestem jednocześnie uczestnikiem i obserwatorem mojego eksperymentu.

Wobec tego zgłaszam się za dwa lata. Jesteśmy teraz w Teatrze Capitol i widzę, że produkcja – mówiąc nieco fabrycznie – idzie pełną parą. Kilka scen, przedstawienie za przedstawieniem…

Tak, dużo się dzieje. Zresztą podobnie, jak w Teatrze Kamienica; tam również są trzy sceny. Zapraszam serdecznie do obydwu teatrów – tu, w Capitolu, jestem od dwóch lat, a w Kamienicy już od ponad dziesięciu.

Masz szerokie spektrum zajęć: słuchowiska, teatr radiowy i scena teatralna, plan zdjęciowy, audiobooki, gry komputerowe, dubbing, reklamy… Czujesz się chyba aktorką i lektorką spełnioną?

Doceniam, że mogę robić to, co kocham. Moja praca jest jednocześnie moją pasją. To wielkie szczęście móc wykonywać zawód, który sprawia radość. Oczywiście zawsze może być w różnych sferach lepiej i obficiej, ale – mówiąc z serca – bardzo doceniam to, co mam w życiu. I zawodowym, i prywatnym.

 

 

Zróbmy eksperyment (śmiech). Załóżmy, że musisz wybrać spośród zajęć tylko jedną sferę. Co zostawiłabyś sobie po redukcji?

Pracę głosem, bo obejmuje różne działania; między innymi nagrywanie słuchowisk w moim drugim domu, czyli Teatrze Polskiego Radia. Natomiast jeśli chodzi o kontakt z człowiekiem, o wymianę energii z publicznością, to sceny teatralnej nie da się niczym zastąpić.
A plan filmowy… to mój ukochany serial „Na dobre i na złe”, w którym gram już 23 lata. Spędziłam tam ponad połowę życia!

Jako pielęgniarka Joanna…

Dla odmiany (śmiech). Dlatego granie w serialu byłoby mi trudno wykluczyć. Ale z kolei ta magia teatru… rozumiesz? Wolałabym z niczego nie rezygnować.

Masz na myśli tę „zwrotną”, ten przepływ emocji pomiędzy aktorami i publicznością?

Tak, to działa w obie strony. My dajemy swoją energię, ale także odczuwamy tę płynącą z publiczności. Każdy spektakl jest inny, wyjątkowy, bo każda widownia, każdy widz jest wyjątkowy. A aktor też człowiek - raz czuje się lepiej, a raz jest w słabszej formie. Zdarza się również, że przychodzimy do pracy chorzy. Śmiejemy się z powiedzenia, że "aktor ma prawo nie stawić się w teatrze z jednego powodu - gdy nie żyje." Straszne, ale prawdziwe. L4 nie istnieje w tym zawodzie.
Myślę, że prawie każdy, kto choć raz zasiadał na widowni teatru -  zwłaszcza w pierwszych rzędach - powie, że ta energia wytwarzająca się między widownią i aktorami oraz magia tego miejsca jest niepowtarzalna.
Ja uwielbiam weekendowe spektakle familijne, kiedy na widowni zasiadają rodzice wraz ze swoimi pociechami. To jest dopiero energetyczny, emocjonalny i międzypokoleniowy miks.

Wróćmy na chwilę do początku świata. Mała Joasia zapisuje się do Dziecięcego Zespołu Pieśni i Tańca Varsovia, a potem występuje w nim prawie dekadę. Zatem wilka, a właściwie wilczycę, już wtedy ciągnęło do lasu?

Na 45-leciu Varsovii wspominaliśmy, jakie to były niezwykłe i magiczne lata. Wtedy, jako dzieciaki, aż tak tego nie docenialiśmy. A jeździliśmy w ciekawe miejsca; mieliśmy na przykład tournée po Francji, byliśmy w Moskwie, zjeździliśmy znaczną część Polski… Możliwe, że do niektórych miejsc nie dotarłabym do dziś.
Ale przede wszystkim bezcenne były relacje, przyjaźnie, które się narodziły, a także uwrażliwienie na sztukę i kontakt z inną kulturą podczas różnych międzynarodowych festiwali. Varsovia na pewno miała na mnie duży wpływ, to był taki piękny fundament.

Na początku lat dwutysięcznych miałaś flirt z telewizją, czyli udział w programach „TILT.TV” w TV4 i „Do góry nogami” w TVP. Zadziałało dążenie ku telewizji, czy splot okoliczności?

Wraz z programem „TILT.TV” pojawiły się w moim życiu gry komputerowe, do których później sama użyczałam głosu. W tym programie byłam prowadzącą, natomiast „Do góry nogami” prowadziły dzieciaki, a my nagrywaliśmy scenki aktorskie.
Mawiam, że nie ma przypadków. Ktoś ze znajomych zaprosił mnie na casting do „TILT.TV” i… wygrałam, choć nie miałam wtedy pojęcia o grach komputerowych, bo jako dziecko marzyłam o komputerze, ale nigdy się go nie doczekałam. Jednak spodobałam się energetycznie, a ekipa programu okazała się świetna.
A do programu „Do góry nogami” trafiłam dzięki rekomendacji. Miałam wtedy 17-18 lat i poznałam wspaniałych reżyserów; Anię i Jacka Urbańskich oraz Asię i Darka Grzymkiewiczów.

Sprawdźmy teraz, czy dobrze łączę kropki. Rok 2002 przyniósł Twoją pierwszą dużą rolę dubbingową, czyli użyczenie głosu Hermionie w grze „Harry Potter i Komnata Tajemnic”. Dubbing tak Cię wciągnął, że wygrał z telewizją?

Rzeczy się zazębiły; po prostu wyczerpała się konwencja tych programów telewizyjnych. Kilka lat później trafiłam jeszcze na casting na pogodynkę Superstacji. Powiedzieli: „Nie będziesz pogodynką, ale będziesz prezenterką newsów”. I prowadziłam newsy, więc znów pojawiło się coś nowego.
Byłam zawsze otwarta na to, co przychodzi. Często tak jest, że kiedy zamykają się jedne drzwi, otwierają się kolejne.

 

 

Nie żałowałaś telewizyjnego okienka?

Nie mam „parcia na szkło” i przez wiele lat wręcz bardzo się przed nim broniłam. W „Na dobre i na złe” czuję się jak w domu. Jestem tam pielęgniarką od wielu lat. Ale wiem, że blokowałam się przed większymi wyzwaniami. Powoli otwieram się na nowe doświadczenia.
Dobrze mi było chować się za mikrofonem, w studio, gdzie nikt mnie nie widzi i nie wie, jak wyglądam. I potem zdarzało się, że przy zamawianiu herbaty lub kawy bezkofeinowej – bo akurat kofeinowej nie mogę pić – młode osoby z obsługi sieciówek rozpoznawały mnie po głosie. Ale poza tym nie chodzą za mną paparazzi.

A jak to jest mieć dwóch ojców? Twoim ojcem radiowym jest od lat Tomasz Marzecki, kreujący w słuchowisku „Matysiakowie” postać Tomasza Piekarskiego…

Przyszłam do „Matysiaków” w 2005 roku, więc niedługo będziemy obchodzić 20-lecie relacji z moim radiowym tatą. Początki naszej przygody wiążą się również z dubbingiem, czyli serialem „H2O - wystarczy kropla”, który Tomek reżyserował (pierwsza wersja polska serialu, udźwiękowiona przez Studio Eurocom, pojawiła się na kanale Jetix we wrześniu 2007; Tomasz Marzecki był reżyserem odcinków 1-39 oraz 47-52 – przyp. red.).
Odpowiadając na pytanie: ojcowskiego wsparcia nigdy za dużo (śmiech). A z Tomkiem od początku złapaliśmy tak zwane flow. Bardzo doceniam naszą współpracę artystyczną i relację prywatną.

Czy bywa surowym ojcem? Sam przyznaje, że jest purystą językowym i często poprawia innych.

Uwielbiam to! Wspaniale, że są jeszcze osoby, które tego pilnują. Bo zdarza mi się coraz częściej zwracać uwagę na pewne błędy – i spotykać ze ścianą, bo „przecież większość tak mówi”. Tym bardziej chrońmy tę mniejszość! Jeżeli my, aktorzy, mówimy niepoprawnie, to dajemy zły przykład i przyzwolenie. A tego z matysiakowym ojcem nie chcemy. Jesteśmy w jednej drużynie!

Aktor i lektor bywa ostatnią osobą w „łańcuszku”, która może powstrzymać błąd.

Dokładnie. Cenię też to, co mawia dyrektor Teatru Polskiego Radia Janusz Kukuła – między innymi broniąc właściwej formy wołacza. Nie „Przemek, następne pytanie proszę!”, ale „Przemku, następne pytanie proszę!”
Niestety „większość” coraz częściej sprawia, że językoznawcy ulegają tłumowi i dopuszczają poprawność obu form. Jednak trzeba przyznać, że nasz język ojczysty bywa naprawdę wymagający.

Blisko dwadzieścia lat w Teatrze Polskiego Radia… to sporo czasu, by wejść w rolę (śmiech)

Można się pomylić, które życie jest prawdziwe, a które radiowe (śmiech). Czujemy się tam naprawdę jak jedna wielka rodzina, a klimat pracy jest niepowtarzalny.
Ale oprócz „Matysiaków” w teatrze wyobraźni powstają tysiące słuchowisk i w wielu z nich miałam zaszczyt wcielać się w różne role: Calineczki, Prosiaczka, Róży Wiatrów, Misia z Piotrusia Pana, czy Hanki Ordonówny.

No i te rekwizyty do imitowania dźwięków w starym, dobrym stylu.

Och, tak! To jest prawdziwa magia. Schody, drzwi, szafki, stare wózki… albo rozsypane na podłodze kamyki. Taśmy powyciągane ze szpul, które udają szum szuwarów lub opadłych liści… To jest ukochany teatr wyobraźni.
Przy nagrywaniu „Matysiaków” często gramy, a zarazem na przykład kroimy coś i mieszamy w garach, a pomaga nam cudowna kierowniczka produkcji Pani Tereska Skoczylas, która jest przedłużeniem naszych rąk.

Z kolei w dubbingu działasz już od ponad dwudziestu lat. Ta elitarna praca jest dla wielu obiektem westchnień i marzeń, a z drugiej strony artyści zmagają się z niskimi stawkami. Zasługujecie na więcej. Czy to nie paradoks?

Będziemy rozmawiać przed świętami o pieniądzach? (śmiech) Oczywiście, że chcielibyśmy być bardziej doceniani, bo od dwudziestu lat stawki stoją w miejscu, a ceny – jak wiemy – rosną. Uważamy, że powinniśmy być lepiej wynagradzani za swoją pracę; tak, jak to jest na Zachodzie. Dlatego założyliśmy Związek Zawodowy Twórców Dubbingu.
Udało nam się zmienić już nieco sytuację, choć dążymy do tego, by było jeszcze lepiej. Jak to się rozwinie? Czas pokaże, ale nie ma innego wyjścia. Dlaczego w innych zawodach stawki są podnoszone, a w tym – w dodatku, jak mówisz, postrzeganym jako elitarny – miałoby być inaczej?

Czy spotykasz się z pytaniami o pracę w dubbingu?

Owszem, wiele osób pisze do mnie z pytaniami, jaką drogą można dostać się do dubbingu lub czy wręcz mogę im pomóc. „Proszę Pani, chciałbym spróbować, bo bardzo mi się to podoba, też tak chcę…”  Właśnie: ale czy na pewno wiesz, że ci się to spodoba? Odpisując często doradzam, by najpierw pójść na warsztaty, bo ta praca może się wydawać atrakcyjna, ale nie każdy potrafi jej sprostać.

Użyłem określenia „elitarny”, bo szerokim rzeszom dubbing jawi się jako świetna zabawa. Wygłupiasz się przed mikrofonem i jeszcze bierzesz za to pieniądze. A chyba nie tak to działa?

Myślę, że podobnie jest z postrzeganiem lektorów. „Słuchaj, mój chłopak ma taki fajny głos i mógłby być lektorem, weź go tam jakoś wkręć!”
Nie wchodzi się do studia dubbingowego z ulicy. No chyba, że ma się sześć, osiem czy dziesięć lat, bo dzieci zawsze są przyjmowane z radością. Zwłaszcza chłopcy, ponieważ do artystycznych zajęć garnie się o wiele więcej dziewczynek.
Zdolne dzieciaki są bardzo „w cenie”. Szybko dorastają i potrzebne są kolejne. Dziewczynki dojrzewają, chłopcy przechodzą mutację. I nagle okazuje się, że głos tak bardzo się zmienił, że już nie pasuje do roli. Dziewczynka stała się nastolatką, chłopiec młodzieńcem i trzeba ich zastąpić młodszymi głosami. Dzieciom poświęca się o wiele więcej uwagi i jest czas na ich naukę.
Natomiast nie jest łatwo, gdy przychodzi dorosły aktor, który chciałby rozpocząć przygodę z dubbingiem. Reżyser lub realizator nie ma tyle czasu, by uczyć dojrzałych ludzi tego zawodu, a przecież kiedyś i gdzieś trzeba zdobyć doświadczenie i zawodową sprawność.
Dlatego polecam warsztaty dubbingowe. Zarówno dzieciakom, młodzieży, jak i dojrzałym aktorom, którzy chcieliby spróbować swoich sił.

 

 

To nie jest takie proste - ogarniać jednocześnie kłapy, timecode, oryginalną ścieżkę w słuchawkach…

…na jednym ekranie mamy obrazek, a na drugim lub na kartce tekst. A tam pozaznaczane tak zwane odbicia, pauzy, kropki – nie zawsze prawidłowo, więc czasem trzeba być podwójnie czujnym. Trzeba mieć dużą podzielność uwagi, a także fleksybilność, taką łatwość w wychwytywaniu tych wszystkich rzeczy i łączeniu w całość.

Zatem po dubbingu czytanie audiobooka musi być jak bułka z masłem. Jedziesz spokojnie, w swoim tempie… Po prostu relaks!

Nie nazwałaby tego relaksem. Jeśli jest się umówionym na trzygodzinną sesję, to przez cały ten czas trzeba zachować koncentrację. Nie ma przerw, bo podążasz od linijki do linijki.
Ja często czytam audiobooki dla dzieci, które są dużo bardziej wymagające od literatury dla dorosłych. Zmieniam głos, maluję nim postaci i ich charaktery. To oznacza stuprocentową czujność, a wcześniej przygotowanie; trzeba głosowo wymyślić, opracować i stworzyć postaci. Przez kilka godzin głos wciąż pracuje i ciągle jest zmieniany, bo raz jesteś ojcem, raz mamą, raz świętym Mikołajem, raz chłopcem, a raz nastolatką. Szaleństwo. Pełna obfitość – zupełnie jak przed Świętami (śmiech). Dużo się dzieje!

A podczas następnej sesji musisz pamiętać, jak te głosy były ustawione.

Oj, tak! To jest naprawdę niełatwe i wymaga koncentracji. W dubbingu natomiast mam postaci, które gram od kilku, niektóre nawet od  kilkunastu lat. Mam wrażenie, jakbym znała je na wylot.
Bywa też, że przychodzę i reżyser mówi: „Mam dla ciebie dzisiaj pięć postaci. Trzeba trochę posprzątać i zagrać mniejsze rólki”. I to również jest cudowne, choć wymagające; bo jesteś i kaczką, potem słodką dziewczynką, a nagle zimną i wyrachowaną cruellą albo czarownicą. Jest zabawa, jest ciekawie! Nie ma nudy!
Ale wiadomo: realizator zmienia materiał albo timecode, więc są chwile na wytchnienie. Sto procent uważności nie musi przypadać na każdą minutę i sekundę. Dlatego myślę, że dla głosu i jego eksploatacji audiobook jest dużo bardziej wymagający, niż dubbing.

Podejrzewam, że jednym z głównych walorów tego zawodu jest właśnie różnorodność, ciągła zmiana?

Od lat mawiam, że nie nadaję się do pracy od ósmej do szesnastej; że o ósmej przychodzę, a za pięć czwarta stoję z teczką przy drzwiach, żeby odpalić wrotki i pojechać do domu (śmiech). No nie… ja lubię, gdy się dzieje, lubię tak zwany płodozmian!
To cudowne w zawodzie aktora, że mamy tyle możliwości, tyle spotkań z ludźmi. I to, że możemy doświadczać wielu zawodów w obrębie jednego. Każdy dzień jest inny. W teatrze każdy spektakl żyje własnym życiem – nawet, jeśli grasz daną rolę od dziesięciu lat. Zawsze wydarza się coś innego, grasz z inną energią. Partner również, więc inaczej mu odpowiadasz, inaczej reagujesz.

…albo robicie sobie innego psikusa.

A robimy sobie, bywa! Skąd wiesz? (śmiech) U nas naprawdę nie ma nudy. Dotyczy to też dubbingu; każdy odcinek jest inny. Audiobooki, plan zdjęciowy – to samo. Nowe książki, nowe relacje, nowi ludzie.
To bywa też wymagające, bo nie znasz dnia ani godziny i czasami pracujesz nocami. Na planie zdarzają się zdjęcia nocne, po których musisz wstać o piątej rano, bo jedziesz ze spektaklem w Polskę. Patrząc z boku można odnieść wrażenie, że chodzimy tylko po czerwonym dywanie i spijamy śmietankę, ale bywa bardzo intensywnie. Trzeba to kochać.

Nieprzewidywalność może być trudna.

I tak źle, i tak niedobrze. Czasem mówimy: „Przydałoby się więcej pracy”. A gdy jest więcej pracy, to podpierasz się nosem albo musisz odmawiać, bo kilka zleceń przychodzi w jednym terminie.

Słynne powiedzenie mówi, że aktor jest niezadowolony dwa razy: kiedy nie gra i kiedy gra (śmiech)

Trudno nam dogodzić (śmiech). Ja jestem szczęśliwa, że mogę realizować się w tym zawodzie tak wszechstronnie.

Choć doświadczasz aktorstwa z wielu stron – teraz wolna antena i możliwość wypowiedzenia życzeń: „W Nowym Roku chciałabym…”

Wiesz, co mi się marzy i przyszło od razu do głowy? Teatr Telewizji. I zagrałabym w jakimś świątecznym familijnym filmie albo w świątecznej komedii romantycznej.
Jak spełniać marzenia, to proszę bardzo! (śmiech) Lubię takie filmy, bo zawsze wprawiają mnie – i myślę, że innych też - w dobry nastrój. Trzymam się od jakiegoś czasu z dala od „ciężkiego” kina.
Ważne jest również to, z kim pracujesz i tworzysz, bo ludzka energia przekłada się na jakość projektu. Jak przyjemnie pracuje się z tymi, których się lubi, ceni i szanuje! Zatem życzę sobie w nadchodzącym roku współpracy z cudnymi ludźmi, z którymi będzie flow i piękna moc energetyczna, przekładająca się na odbiór tworzonego dzieła. Niech tak się dzieje z korzyścią dla wszystkich!
Och! I życzę sobie na Nowy Rok projektów z Marylcią Brzostyńską! Uwielbiam moich kochanych Brzostków - Jacka i Marię zwaną Marylą. Przebywanie i współpraca z nimi to zawsze radość. Wchodzę we wszystkie projekty w ciemno. Jeżeli mam się nie ograniczać, to poproszę.
Od kilku lat jestem też w dużym procesie rozwoju osobistego. Marzy mi się czytanie większej ilości audiobooków związanych z tą tematyką.
Z radością wzięłabym udział w projekcie, sztuce łączącej teatr ze sferą rozwoju samoświadomości. Mógłby to być spektakl, który da widzowi tematy „do myślenia”, zajrzenia w głąb siebie i relacji, które tworzy i przyciąga oraz dostarczy mu narzędzi do pracy własnej.
Widz połączy kropki i będzie umiał uwolnić się od tego, co jest mu w życiu niepotrzebne. Jednocześnie wzmocni to, co jest w nim wartościowe.
Tworzenie życia w zgodzie ze swoją pasją, inspirowanie do odkrywania wewnętrznego potencjału i dzielenia się nim z innymi, motywowanie innych do odważnego podążania za głosem serca i wprowadzania zmian do życia, do bycia bliżej siebie – to moja kolejna pasja.
Wiem z autopsji, że wszystko to sprawia, że z większą lekkością płynie się wtedy przez życie i przyciąga się wartościowych ludzi oraz sprzyjające okoliczności.

 

 

Zdjęcia: Przemysław Strzałkowski / Polscylektorzy.pl
Asystent planu: Renata Strzałkowska

 

 

 

 

Brak komentarzy

Studio Medianawigator.com

reklama

Agencja MediaNawigator.com

Powered by:

Bank głosów Mikrofonika.net

reklama