Publikacje o lektorach
ARTYKUŁY, AUDYCJE, FILMY

Permanentny przegląd prasy, portali internetowych, społecznościowych, radia i telewizji. Zbieramy wszelkie publikacje na temat lektorów i ich pracy. Efekt naszych poszukiwań znajdziesz w tym dziale. Jeśli masz coś czego tu nie ma, podziel się linkiem! Koniecznie daj nam znać!

W cyklu wywiadów BLIŻEJ MIKROFONU rozmawiamy z lektorami nie tylko o doświadczeniach zawodowych, ale też o tym, co ich osobiście ukształtowało, co ich porusza poza pracą. O sprawach, których nie znajdziecie w notkach encyklopedycznych. Choć oczywiście polecamy opracowane przez nas biografie w bazie SYLWETKI LEKTORÓW.


Przemysław Strzałkowski polscylektorzy.pl: Śląsk i Katowice są inne, niż kiedyś, ale wielu mieszkańcom pozostałych regionów Polski wciąż jawią się jako miejsce, w którym z nieba leci pył i sadza. Jak się tutaj żyje? Czy wychodząc z domu rzeczywiście musisz zakładać maskę?

Ireneusz Załóg: Był taki moment, że zastanawialiśmy się z małżonką nad przeprowadzką do Gdańska, bo uwielbiamy morze. Ale jest nam tutaj naprawdę fajnie, bo Katowice – jak powiedziałeś – bardzo się zmieniły. Nie wszyscy wiedzą, że należą do jednych z najbardziej zielonych miast w Polsce, oczywiście w przeliczeniu na powierzchnię.

Jest tu kilka dużych parków.

Tak, jestem znanym spacerowiczem. Mamy Lasy Murckowskie, po których można zrobić nawet kilkadziesiąt kilometrów. Zatem żyje się świetnie, ale pamiętam czasy, gdy trzeba było otrzepywać z ubrania sadzę (śmiech). Mieszkaliśmy z rodzicami obok huty metali nieżelaznych… wyobrażacie sobie? Wszechobecny pył. Ale zmieniło się diametralnie. Powiem wam jedno: teraz na Śląsku nie ma sensu kupować wody mineralnej, bo bardzo dobra jest woda z kranu. A mówi to człowiek, który skończył Pomaturalne Studium Ochrony Środowiska o specjalności „Technologia wody”.
W pewnym momencie z Unii Europejskiej wpłynęło wiele pieniędzy na oczyszczalnie ścieków, redukcję zanieczyszczenia przez kopalnie i kominy, więc jest coraz lepiej.

Co uznajecie za centrum Katowic, za miejsce spotkań?

Kiedyś krążył żart: „Chcesz się z kimś umówić? Umów się na rynku!” Kpina polegała na tym, że rynku nigdy nie było. Ale miasto żyje i tak się rozwija, że rynek… powstał. By go zobaczyć, musielibyśmy podjechać tam, gdzie jest Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego. Wokół teatru, który tworzy centrum, zlikwidowano ruch kołowy i powstało wiele knajpek.
Pamiętajmy, że Katowice mają Uniwersytet Śląski oraz Akademie: Muzyczną i Medyczną, dlatego jest tutaj wielu studentów. To naprawdę młode miasto; od piątkowego do niedzielnego wieczoru na ulicach są głównie młodzi.

A rozwój biznesu zapewne sprzyja nagraniom reklamowym.

Miasto zawsze przyciągało biznes poprzez swój industrialny charakter, przyciągało firmy związane z przemysłem. Gdybyśmy zrobili teraz wycieczkę, zobaczyłbyś siedziby potężnych, światowych firm.

 


Przejdźmy do Twojej firmy. U progu wieku założyłeś IZ-Text i zająłeś się szeroko pojętym udźwiękowieniem filmów w wersji polskiej. Logika tamtych czasów nakazywałaby, żebyś pojechał z takim zamiarem do Warszawy. Dlaczego rozkręciłeś nagrywanie dubbingu właśnie tu?

Nie chciałem wyjeżdżać z miejsca, w którym dobrze się żyje. Drugi powód: w życiu spotyka się ludzi, którzy wskazują ci drogę. I czasem dobrze ich posłuchać.
Dużo zawdzięczam nieżyjącemu już znajomemu, który pracował w telewizji, miał dużo układów, a dzięki doskonałej znajomości hiszpańskiego i angielskiego jeździł do Cannes. Podczas jednego z festiwali poznał londyńczyka piastującego ważne stanowisko w Fox Kids, który szukał wykonawcy polskiego dubbingu do bajek. Wojtek zwrócił się do mnie, ponieważ wiedział, że znam środowisko aktorskie.
Zastanawialiśmy się, jak działać i czym trzeba dysponować. I stwierdziliśmy, że zrobimy to, bo… chcemy! Wojtek znalazł zlecenie, a ja byłem od roboty. Tak się zaczęło i wszystkiego uczyłem się już „w biegu”; zajmowałem się aktorami, tłumaczami, reżyserią i sam również grałem. A z czasem przez moje studio przeszła większość śląskich aktorów.

Kula śnieżna się potoczyła…

Jako 52-letni człowiek mogę powiedzieć, że przez całe moje życie było podobnie. Gdy spotykałem kogoś lub zdarzała się nowa sytuacja – chwytałem to. Byłem ciekawy wszystkiego dookoła i chciałem sprawdzić, czy potrafię.
A od początku jedno wiedziałem na pewno: że chcę być lektorem. Wielu powiedziałoby, że do niektórych rzeczy dochodzi się przypadkiem, ale moim zdaniem nie ma przypadków (śmiech). I nie jest tak, że masz piękny głos, przychodzisz gdzieś i od razu zaczynasz grać. To nie działa w ten sposób.

Zatem dokonujemy wyborów, które kierują nas na pewne ścieżki.

Starałem się próbować wszystkiego, bo wymyśliłem jeszcze w liceum, że zostanę aktorem. Z tego wzięły się konkursy recytatorskie i praca nad dykcją. Na konkursie w Bytomiu – w 86 albo 87 roku – nikt nie dostał nagrody, tylko ja za dykcję! (śmiech). To było zabawne, ale też utwierdziło mnie w przekonaniu o dobrym kierunku.
Jednak podczas egzaminu na PWST zasiadający w komisji pan Jerzy Stuhr powiedział mi, że się nie nadaję. Po drugim nieudanym podejściu stwierdziłem, że pójdę inną ścieżką i zająłem się głosem.
A po latach… poznałem słynnego na Śląsku dyrektora Teatru Korez Mirosława Neinerta, który zaproponował mi rolę. Dzięki temu mogłem poczuć, jak to jest być aktorem i wyjść na scenę. Grałem dorywczo w Teatrze Korez przez wiele lat, ale ostatecznie dobrze się stało, że nie zdałem do szkoły teatralnej. Bo czuję, że moje wybory byłyby przez to zupełnie inne. Aktor jest ukierunkowany na dostanie się do jakiegoś teatru, a lektorstwo daje mi poczucie wolności.
Teraz jestem w tej uprzywilejowanej sytuacji, że mogę żyć tylko z niego, ale na początku było trudno. Gdy w ’91 zaczynałem czytać w radiu, to w telewizji słychać było tylko kilka głosów. W katowickim oddziale TVP nagrywał wtedy Jacek Brzostyński i podobał mi się jego styl pracy. Gdy później zobaczyłem pana Jacka na Ogólnopolskim Spotkaniu Lektorów nieźle się ubawił, gdy powiedziałem, że do pewnego stopnia zastąpiłem go w Katowicach (śmiech).

„Wolność” powraca w rozmowach i wydaje się być słowem-kluczem.

Choć gdybym opowiedział, co robiłem w życiu poza lektorstwem, to byś się pośmiał. Pewnie nie jestem wyjątkiem, bo chyba niewielu jest ludzi, którzy zajmowali się wyłącznie jednym zawodem.

To powiedz, czytelnicy też się pośmieją.

Wyobraź sobie, że przez wiele lat sprzedawałem ciężarówki. Dochrapałem się nawet stanowiska „Kierownik działu handlowego”! Poważna sprawa. Zajmowałem się dwiema markami: w Gliwicach – Iveco, a w Katowicach – Scanią. To był fajny czas, który dobrze wspominam.
Równolegle pracowałem również lektorsko, ale nie mogłem poświęcić się temu całkowicie, bo w ówczesnych realiach zarobiłbym zbyt mało. Ale… byłem wytrwały. Niech dowodem będzie to, że na początku lat ’90 siadywałem na kanapie w telewizyjnym foyer i dawałem znać kierownikowi produkcji, żeby powiedział innym kierownikom, że jestem. I bywało tak, że siedziałem tam cały dzień, a nagrywałem tylko jedną rzecz. Nawiasem mówiąc, to jedno nagranie dawało mi taki sam dochód, jaki dałoby dzisiaj – bo stawki to osobny temat (śmiech).

Czyli w czasach sprzed telefonów komórkowych wymyśliłeś stacjonarny dyżur lektorski (śmiech).

Nie miałem telefonu nawet w domu, więc to była jedyna możliwość łapania zleceń. I niełatwy moment, bo urodziło mi się dziecko. Dorabiałem też w radiu; w Katowicach powstało Radio Top i udzielałem się tam nocami, bo – zanim zacząłem sprzedawać ciężarówki - w ciągu dnia pracowałem jako kierownik…

Proszę, zawsze kierownicze stanowiska!

…(śmiech) a dokładnie jako zastępca kierownika działu do spraw organizacji targów. Kończyłem tę pracę o 15:00, potem leciałem do telewizji i innych rozgłośni, a potem na nocny dyżur do Radia Top.

Jeśli ktoś zarywa noce dla radia, to można mówić o pasji.

O, tak! Powtarzam moim synom, żeby starali się robić w życiu to, co CHCĄ robić. Bo trudno wyobrazić sobie sytuację, że nie kochasz swojej pracy i spędzasz tak całe życie. To jest dramat!
I pewnie każdy lektor tak powie, bo ta praca jest cudowna, fantastyczna, sam o tym wiesz. Trudno się od niej oderwać, zwłaszcza po tylu latach.

Na początku tej roboty niektórzy ulegają samozachwytowi. „O, słychać mój głos!” Miałeś tak?

Nigdy tak nie miałem (śmiech). Mam naprawdę dużo pokory. Dużo mnie nauczyło, że siedziałem cały dzień w telewizyjnym foyer lub jeździłem po mieście autobusami i tramwajami czasem tylko po to, by nagrać jedno zdanie. A teraz jestem szczęśliwy, jeśli spośród oferty banku głosów ktoś wybierze właśnie mnie. Fajnie!

 


Cytując klasyka: „praca, pokora i umiar”. Wielu lektorów mówi skromnie, że uprawia rzemiosło, a nie sztukę.

Chyba bym to połączył, ponieważ staram się w życiu i pracy znajdować złoty środek. Rzemiosło – tak, bo musisz panować nad aparatem mowy, którym pracujesz. Zarazem robimy tak różne i niesłychane rzeczy, że domieszka aktorstwa też jest obecna.
Każdy nieco inaczej rozumie słowo „lektor”, a w moim przekonaniu lektor to osoba, która opanowała wiele form. Jeżeli ktoś czyta wyłącznie reklamy – OK, można powiedzieć, że ma taką specjalizację. Ale uważam, że najlepiej wykorzystywać głos na wiele sposobów. Reklam robi się oczywiście najwięcej i przynoszą szybki dochód. Wiesz, jak to jest: nagrywasz 30 sekund i masz pensję nauczyciela. Ale poza spotami czytam również książki, szkolenia i multum innych rzeczy.
I bywa tak, że dostajesz do czytania jakąś godzinną mękę. Kiedyś myślałem, że wszystko przetrawię, ale po wielu latach odkryłem, że czasem coś mnie przerasta i wkurza. Denerwujące są zwłaszcza źle napisane, pełne błędów teksty.
Lubię bawić się głosem, stąd wycieczki do aktorstwa i nagrywanie dłuższych, narracyjnych form. Choć niektórzy lektorzy uciekają od audiobooków.

Może z lenistwa. W porównaniu do krótkiej, reklamowej formy czytanie audiobooka wydaje się żmudną, czasochłonną, wręcz benedyktyńską pracą.

Możliwe (śmiech). Gdy odbieram telefon i słyszę: „Czy nagrasz to i to?” zawsze mówię, że oczywiście, nie ma problemu. I okazuje się, że taka gotowość jest dobrze odbierana. Nieważne, czy twoje komunikaty będzie słychać w muzeum, czy na lotnisku – jest w tym rzemieślnictwo i zarazem pewna sztuka, by zróżnicować formę.
Audiobooki wymagają odrobiny aktorstwa. Lektor czytający audiobooka musi „włożyć” coś więcej, bo to nie jest szeptanka do filmu fabularnego. Przy książce zaczyna się budowanie atmosfery i zabawa dialogami.

To fascynujące połączenie i płynna granica; Krzysztof Gosztyła konsekwentnie powtarza, że nie jest lektorem, tylko wyłącznie aktorem.

Czytałem wywiad, w którym to powiedział i całkowicie się z nim zgadzam. Trudno dać do przeczytania książkę lektorowi tylko dlatego, że ma piękny głos i dykcję. Sorry! Musi umieć wyciągnąć z tekstu sens, a to jest rodzaj interpretacji trudniejszy, niż na przykład w reklamie, w której po prostu „leci się z koksem”.

Zwłaszcza w obecności kogoś z agencji reklamowej, kto mówi „Panie Irku, zróbmy to tak samo wolno, tylko trochę szybciej” (śmiech).

To są kultowe teksty z sesji nagraniowych (śmiech). Na przykład: „Proszę przeczytać to emocjonalnie”. Wtedy pytasz, czy chodzi o emocje raczej stonowane, czy na wyższej nucie. „Zróbmy kilka próbek i zobaczymy” – słyszysz w odpowiedzi. No i kończy się na kilkudziesięciu próbkach zamiast kilku, bo okazuje się, że klient miał coś zupełnie innego na myśli.

Nawiązując do styku lektorstwa i aktorstwa: gdy zająłeś się dubbingiem, skupiłeś wokół siebie wielu ludzi. Szybko dołączyła na przykład Anita Maroszek, czyli jedna z Odlotowych Agentek.

Kiedy mieliśmy dużo nagrań, w moim studiu pracowało cały czas trzech realizatorów. W tamtym czasie przewijało się wiele osób, które dziś można zobaczyć na ekranie lub usłyszeć w ważnych rolach głosowych. Jest to ogromnie miłe, bo ci ludzie zaczynali w moich produkcjach. Anitka jest niesłychanie uzdolniona i nie boi się sięgać po różne formy związane z pracą głosem, a poza dubbingiem jest również lektorką pełną gębą.
Na samym początku, nie mając doświadczenia, dawałem aktorom wolną rękę i… jakoś się udawało. Dopiero po kilku latach nauczyłem się, jak reżyserować.

Zatem uczyliście się od siebie nawzajem, a zarazem wielu może powiedzieć: „zaczynałem/-am u Irka”.

Tak, to było niesamowite. Znana bajka „Odlotowe Agentki” okazała się trudna w opracowaniu, ale też została bardzo dobrze odebrana. I pozytywny sygnał zwrotny dał mi poczucie, że potrafię to robić. Po kilku latach mogłem powiedzieć: „Aha, chyba już wiem!”

Dziś jesteś człowiekiem-firmą i masz na koncie mnóstwo produkcji. Chyba właśnie „Odlotowe Agentki” były w 2001 kamieniem milowym na tej drodze?

Rzeczywiście, przypadały na szczyt naszej fali wznoszącej. Później Fox Kids zmienił się w Jetix, który zorganizował w Polsce „Jetix Awards”; w tej formule dzieci przyznawały nagrody ulubionym serialom telewizyjnym. Nominacje uzyskały trzy produkcje i wyobraźcie sobie, że wszystkie były zrobione przeze mnie! Wspaniałe czasy. Gdy pracowaliśmy pełną parą, to pewnego roku wypisałem dla aktorów ponad sto PIT-ów.
Ale coś przychodzi, coś odchodzi. Jetix został kupiony przez Disney’a, a wiadomo, że Disney działa w Warszawie. Potem pojawił się Jim Jam, który zaczyna się ukierunkowywać na nieco inny format i zdaję sobie sprawę, że możemy pokazywać głównie wcześniejsze dokonania, ale jesteśmy w stanie robić rzeczy na naprawdę wysokim poziomie.

Domyślam się, że musiałeś zmienić działanie firmy.

Zawsze dążyłem do dywersyfikowania zajęć lektorskich. Dobrze, by lektor nie zajmował się wyłącznie jedną działką. Trzeba sobie radzić, a ja kocham pracować. I sprawia mi dużo satysfakcji, że „wychowałem” tych, którzy teraz świetnie odnajdują się w zawodzie.   

Jesteś jak rodzic, który wypuścił w świat podrośnięte pisklęta (śmiech).

Coś w tym jest (śmiech). Niektórzy mieli pierwszy kontakt z mikrofonem właśnie u mnie, a dziś są lektorami.

Stałeś w życiu na wielu zawodowych nogach, jesteś człowiekiem aktywnym i poszukującym, więc… co Ci się jeszcze marzy?

Jeśli do czegoś dążysz, to zawsze się spełni. Nie mam marzeń w stylu „chcę mieć Mercedesa” czy „chcę mieć kolejne mieszkanie”. A w zawodzie? Wydaje mi się, że może być tak, jak do tej pory. I wtedy będzie rewelacyjnie.

Rozumiem, że czujesz się spełniony?

Może pojawią się jeszcze rzeczy, które lektor może zrobić, a o których nie wiem? Krótko mówiąc: kocham to, co robię – i to jest najważniejsze.
W tym fachu fajne jest też poznawanie ludzi, nawiązywanie wielu relacji. Nie siedzisz wyłącznie w ciemnej kanciapie, ale otwierasz się na innych. Cenię sobie na przykład bezpośrednie kontakty ze zleceniodawcami; często proszę, byśmy porozmawiali przez telefon, zamiast klikać.
Obligatoryjnie jestem na każdym Ogólnopolskim Spotkaniu Lektorów, bo świetnie mieć styczność z koleżankami i kolegami, którzy doskonale wiedzą, jak w tym zawodzie jest. Co bardzo ważne: lektorzy są wspaniałymi ludźmi!

Obiecuję, że tego wyznania na pewno nie wytnę! (śmiech)


Zdjęcia: Przemysław Strzałkowski / PolscyLektorzy.pl
             Asystent planu: Renata Strzałkowska

             archiwum Ireneusza Załoga
             Cezary Żukowski

* Fragment wiersza Grzegorza Słobodnika Moje miasto Stalinogród

 

 

 

 

Brak komentarzy

Studio Medianawigator.com

reklama

Agencja MediaNawigator.com

Powered by:

Bank głosów Mikrofonika.net

reklama