Publikacje o lektorach
ARTYKUŁY, AUDYCJE, FILMY

Permanentny przegląd prasy, portali internetowych, społecznościowych, radia i telewizji. Zbieramy wszelkie publikacje na temat lektorów i ich pracy. Efekt naszych poszukiwań znajdziesz w tym dziale. Jeśli masz coś czego tu nie ma, podziel się linkiem! Koniecznie daj nam znać!

Tytuł: Anita Maroszek - Nie pamiętam, kiedy się nudziłam
Autor: Przemysław Strzałkowski
Źródło: PolscyLektorzy.pl
Data publikacji: 01.10.2021  
 
W cyklu wywiadów BLIŻEJ MIKROFONU rozmawiamy z lektorami nie tylko o doświadczeniach zawodowych, ale też o tym, co ich osobiście ukształtowało, co ich porusza poza pracą. O sprawach, których nie znajdziecie w notkach encyklopedycznych. Choć oczywiście polecamy opracowane przez nas biografie w bazie SYLWETKI LEKTORÓW.

Przemysław Strzałkowski polscylektorzy.pl: Zacznijmy z grubej rury. Czy wierzysz w przeznaczenie?

Anita Maroszek: To naprawdę z fest–grubej rury.

Taka strategia, żeby na początku rozmiękczyć przeciwnika.

Nie wiem, czy nazwę to przeznaczeniem, ale wierzę, że każdemu coś jest pisane. Zatem ostatecznie – tak.

W Twoim życiu zdarzyło się, że przeznaczenie miało twarz, imię i nazwisko. To Ireneusz Załóg. Przez niego trafiłaś do dubbingu…

(śmiech) Tak. Ostatnio na muzycznym spotkaniu wspominaliśmy czas, kiedy trafiłam do zespołu „Sami” i nagrywaliśmy w 1999 roku pierwszą płytę. Przez to wydarzenie znalazłam się w świecie dubbingu, ponieważ nasza dłuuuga praca w studio – nagrywaliśmy jeszcze na sprzęcie analogowym – zazębiła się z nagraniami dubbingowymi. Właśnie wtedy pojawił się Irek…
Pewnego razu realizator muzyczny naszej płyty mówi do mnie po śląsku: „Te, Dziołszka? A Ty byś njy chciała wpaść jutro do studia? Baby i chopy tukej dabing nagrywajom!” Jo mu godom: „Jezus, jo zawsze o tym marzyła!” (śmiech).
I tak poznałam bardzo zacnego pana, wtedy jeszcze w okularach. Podszedł i powiedział aksamitnym głosem: „Kurczę, masz wspaniałą dykcję!” Ja na to: „Voila!” (śmiech). Kazał mi przeczytać jakąś kwestię do bajki, którą akurat grali. Chyba fajnie poszło, bo z miejsca się załapałam i w kolejnej produkcji zostałam gwiazdą (śmiech), czyli Odlotową Agentką. I od tej pory historia trwa… przy okazji powiedziałam niechcący, że znamy się z Irkiem od 1999 roku. To bardzo wartościowa przyjaźń, wniosła w moje życie wiele dobrego. I bardzo mnie cieszy.

Coraz więcej ludzi garnie się do dubbingu. Nasza redakcja otrzymuje mnóstwo maili z pytaniami: „Jak mogę zacząć?” Tymczasem można powiedzieć, że dubbing przyszedł do Ciebie.

W czasach, gdy nagrywałam z „Samymi”, odeszłam z teatru. Zawsze miałam dwie miłości: muzykę i teatr. W pewnym momencie – jako kapela grająca próby w garażu-blaszaku – otrzymaliśmy propozycję zagrania koncertu sylwestrowego w katowickim Spodku! To była dla nas absolutnie piękna sytuacja, jaką można sobie tylko wymarzyć. I dokładnie w tym samym terminie miałam zagrać spektakl w teatrze…
Poszłam do dyrektora z prośbą, by mnie wtedy nie angażował. Powiedział krótko: „Wybieraj – muzyka albo teatr.” Odpowiedziałam: „OK” i zwolniłam się, czego oczywiście po chwili strasznie żałowałam. Ciągnęło mnie do kreowania ról, grania, więc dubbing stał się takim otarciem łez. Zatem przydarzył się w porę, bardzo na miejscu, bo uzupełnił dziurę po teatrze.  

I szybko pojawiłaś się w serialu „Odlotowe Agentki”. To chyba do dziś ważna dla Ciebie pozycja, bo profil na Facebooku nazwałaś „Agentka Maroszek”.

To jest oczywiście trochę „jajo”, ale ta Agentka trzy razy w życiu dosłownie uratowała mnie od mandatu. Jedna z historii jest warta opowiedzenia... Otóż dawno temu zdarzyło się, że podczas jazdy samochodem rozmawiałam przez telefon. Wszyscy wiemy, rzecz jasna, że tak się nie robi, że tak nieładnie i nie wolno!

Absolutnie nie polecamy!

Nie polecamy! To wydarzenie, którego się wstydzę (śmiech) i już tak nie robię. Ale wtedy nie było jeszcze systemów głośnomówiących, więc rozmawiałam i świetnie się bawiłam. Nagle okazało się, że od dłuższego czasu śledzą mnie panowie w niebieskim samochodzie. Poprosili, żebym zjechała. Chyba było to moje pierwsze spotkanie z policją… Od słowa do słowa okazało się, że mam jakiś nieważny przegląd. Totalne jaja!

 


Efekt domina…

Tak, groziło mi coś strasznego. Byłam osiemdziesiąt kilometrów od Katowic - w których wtedy mieszkałam – i według zasad panowie powinni zabrać mi dokumenty, samochód odprowadzić na parking policyjny i do widzenia. Radź sobie, kobieto.
Ale zaczęła się dyskusja na temat mojej pracy.
- A czym się pani w ogóle w życiu zajmuje?
- Nagrywam dubbingi do bajek -  mówię niby od niechcenia.
- O! Dubbingi do bajek?! A jakich na przykład?
- No… Odlotowe Agentki… - zaczyna mi się świecić mała lampka, ale jeszcze nie widzę związku.
- Odlotowe Agentki…? – dopytuje pan, prawie już płacząc. – A kim pani tam jest?
- Jestem Agentką Sam.
- Moja córka panią kocha!
Widziałam już światełko w tunelu… Od tego momentu pan był niezwykle miły i wszystko dało się rozwiązać inaczej. Auto nie trafiło na policyjny parking. Odlotowa Agentka ciągnęła się za mną - i stąd ksywka na Facebooku.

Powróćmy do muzyki, która jest dla Ciebie ogromnie ważna. Nawiązując do tytułu Twojej - i zespołu Pilár - ostatniej płyty… „Skrzydła” - to chyba brak zgody na wyłącznie zarabianie-kupowanie-przeżuwanie? Bez pasji, muzyki byłoby przyziemnie i pusto?

Byłoby pusto, ale nie całkiem. Bo – absolutnie bez ściemy – moja pasja to praca przed mikrofonem: czy to śpiewanie, czy granie dubbingu, nagrywanie e-learningu, audiobooka lub reklam.
Jasne, że coś, co robimy dzień w dzień, może stać się męczące. Jednak gdybym mi to zabrano, byłabym nieszczęśliwa.
Ostatnio było dużo mniej możliwości, by zagrać koncert i spotkać się z ludźmi. Było nawet mniej prób, bo chłopaki z zespołu mieli kłopoty ze zdrowiem i nie chcieliśmy się wzajemnie pozarażać. Kawał czasu siedzieliśmy w zamknięciu i tego wszystkiego zabrakło.
Gdyby nie to, że pasjonuje mnie również praca lektorska – byłoby naprawdę ciężko.

Podczas pandemii zrobiłaś doskonały wymyk, wymyślając kanał „Stacja Bajka”. Czytałaś, siedząc w słynnym już, żółtym fotelu. Zdaje się, że nie należysz do tych, którzy się nudzą. Bo jeżeli Ci to grozi, kreujesz coś nowego.

Nie pamiętam, kiedy się nudziłam. Ostatni raz chyba w dzieciństwie. Nie potrafię się nudzić, ale też nie potrafię odpoczywać. Jeżeli mam czas wolny, który teoretycznie mógłby służyć odpoczynkowi, zawsze znajdę jakieś zajęcie. Chyba tak się nie powinno (śmiech), bo ostatecznie prowadzi to do ogromnego zmęczenia.
Natomiast „Stacja Bajka” rzeczywiście pojawiła się podczas pierwszych lockdown’ów. Pracy zawodowej było wtedy mniej i bardzo chciałam coś robić. Zresztą pomysł czytania bajek dla dzieci – zwłaszcza z chorobą nowotworową – pojawił się w moim życiu jakieś trzy lata temu. Wtedy nie miałam tyle odwagi, by zacząć, ale potem pojawiło się więcej czasu i stwierdziłam, że zrobię to!  
Było tym łatwiej, że znam doskonałego tekściarza. Hubert Tomaszek pisze nietuzinkowo i na zadany temat. Jeżeli powiesz, że ma napisać o powrocie do szkoły po wakacjach, to w ciągu dwóch godzin ma gotowy tekst.
Hubert jest bardzo elastyczny. Potrafi napisać choćby o tym, że niektóre dzieci są w szkole wyśmiewane; z powodu nadwagi i na przykład dlatego, że nie mają najnowszych adidasów. To plaga, którą niestety obserwujemy i warto piętnować takie zachowania.
Te bajki – jak wspólnie uważamy – mają zadanie edukacyjne. Pokazujemy, czym zajmuje się szklarz lub zegarmistrz, ale też uczymy pięknej mowy polskiej. To nasza misja. Zwłaszcza, że kolejną plagą dzisiejszych czasów jest sposób komunikowania się nastolatków. Dzieciaki piszą do siebie wiadomości totalnymi skrótami, tworzą nowe wyrazy…

Takie cząstkowe szczeknięcia…

„Szczeknięcia” to dobre określenie. Zatem spodobał mi się pomysł tej misji i powstała „Stacja Bajka”. Trochę ostatnio zaniedbana, ale mam zamiar wrócić.

Inicjatywa cenna, ale też odważna. Czy to nie walka z wiatrakami? Czy dzisiejsze dzieciaki „kupią” statyczne czytanie w fotelu? Starą, dobrą szkołę bez szybkiego tempa i dynamicznego montażu?

Nie wiem, na ile chcą to oglądać. W pewnym momencie poczułam się nawet trochę jak Syzyf. Na początku miałam śmiałe założenia, że trzy razy w tygodniu o godzinie 19:30 będę wrzucała nową bajkę. Ta pora to trochę powrót do mojego dzieciństwa. Pamiętam, że siadałam przy odbiorniku radiowym i - jedząc kolację – słuchałam audycji „Radio dzieciom”… To był cudowny czas w moim życiu i strasznie do niego tęsknię.
Chciałam stworzyć coś podobnego, by dzieci co jakiś czas mogły usiąść i posłuchać bajki. Wyobrażałam sobie, że czekają w każdym domu i mówią: „Kiedy Pani Agentka wrzuci nową bajkę?” (śmiech). Niestety, wbrew marzeniom odsłon na YouTube nie było specjalnie dużo. Pewnie dlatego, że – jak powiedziałeś – jest to mało wystrzałowe. Ale nie daję za wygraną (śmiech) i nadal będę statyczną panią w fotelu.
Zresztą sporo dorosłych osób pyta: „Co z Twoją Stacją Bajka? To było fajne, oglądaliśmy razem z dzieciakami!” Zatem chyba warto do niej wrócić.

 


Każdy artysta, wykonawca potrzebuje „zwrotnej”, czyli inaczej mówiąc „głasków”. Ale w życiu doświadczamy też trudnych chwil. W ostatnich latach pokonałaś poważną chorobę. Jak zmienia to perspektywę, jak przewartościowuje?

Każdy, kogo spotyka trudna, medyczna informacja, początkowo nie chce w nią wierzyć. To było dziwne i niepojęte, że ktoś mi coś takiego mówi, skoro doskonale się czuję. To jakaś pomyłka lekarska.
Myślę, że chyba wszyscy słyszący taką diagnozę mają podobne przewartościowanie: każdy nowy dzień jest cudem i czymś fantastycznym do przeżycia. Każda pogoda jest fajna; po prostu ważne, że jest się tutaj. Czy świeci słońce, czy pada deszcz – świat jest piękny.
Często po pracy, gdy jest jeszcze jasno, biorę moje psy i idę do lasu. Po pobytach w szpitalu myślałam: „Jak cudownie, że mogę być wśród tych drzew. Pomimo, że nie mają jeszcze liści. I chcę być tu jutro, i za tydzień, i nie chcę już wracać TAM.” Każdy nowy dzień jest darem, który chcę wykorzystać jak najlepiej.
Mam również w życiu ważne daty, które są przede mną i bardzo chcę przeżywać je razem z bliskimi. Myślałam cały czas, że chcę być z Synem, gdy będzie kończył osiemnaście lat. I byłam z nim. Marzy mi się, by być na jego ślubie. Marzy mi się, by zobaczyć jego dzieci. Wiesz, to daty zapisane w przyszłości i absolutnie wyobrażam sobie, że w niej jestem. To fajny motor, który pozwala mi cisnąć, żeby tam być w takich momentach.

Rozumiem ten napęd… Wracając do pasji: jesteś liderką zespołu Pilár. Czy pracując zespołowo pozostawiacie sobie miejsce na indywidualną przestrzeń? Jak – działając w zespole – wyrazić własne „ja”?

Każdy z nas jest inny; każdy żyje w zupełnie innym, codziennym świecie i słucha innej muzyki. To powoduje, że na próbach Pilár wszyscy wkładają we wspólne dzieło kawałek własnego serducha ze swojego świata. I przez to powstaje – mam wrażenie – coś unikatowego. Trudno przypisać tę muzykę do określonej szuflady. Odnajdujemy się po trosze w każdej z szuflad muzycznych. Na pewno istotne są teksty; mam nadzieję, że wartościowe dla wielu ludzi. I faktycznie słyszę, że mają swoją wagę. Ludzie utożsamiają się z nimi, odnajdują własne sytuacje życiowe, rozterki i pragnienia.
Wiem, czego mogę od chłopaków oczekiwać. Przychodzę z zarysem piosenki, pomysłem na tekst i melodię. Śpiewam na próbie ze świadomością, że będziemy to wałkować przez kilka godzin i powstanie coś super. Bo wrażliwość muzyczna chłopaków jest ogromna, a po latach fajnie się rozumiemy. Wiemy, na co każdego z nas stać.
Widzę po chłopakach, że jeżeli nie są z czegoś do końca zadowoleni, to ciągle szukają. Jeżeli nawet reszta zespołu powie „dobrze jest”, to ktoś niezadowolony szuka do skutku tego clou, które chciałby w utworze usłyszeć. Kombinują, że dana solówka ma brzmieć tak, a nie inaczej, że podział rytmiczny ma być taki, a nie inny. Muzyka na poziomie.

Taka postawa jest bliska temu, że – jak kiedyś powiedziałaś – starasz się robić wszystko na 200%. Bycie perfekcjonistą jest chyba trudne i męczące (śmiech).

Tak… zresztą trudne i męczące jest również dla ludzi, którzy wokół mnie żyją (śmiech). Myślę o moim Synu, który ma przechlapane, bo wszystko musi robić zajebiście jak mamusia. Stawiam mu wysoko poprzeczkę i nie ma łatwo. Mam nadzieję, że weźmie na przyszłość to, co najlepsze.
Zawsze muszę zadbać o każdy szczegół i wszystko musi być idealnie, po mojemu. No, ale myślę, że jest to również pozytywna cecha (śmiech).

Istnieje powiedzenie: „Mówią, że na świecie nie ma ideałów…

…a przecież jestem!” (śmiech)

PolscyLektorzy życzą Ci umiejętności odpoczywania i samych dobrych, nieprzypadkowych przypadków.

Super, bardzo dziękuję!

Zdjęcia: Przemysław Strzałkowski / PolscyLektorzy

 

 

 

 

 

Brak komentarzy

Studio Medianawigator.com

reklama

Agencja MediaNawigator.com

Powered by:

Bank głosów Mikrofonika.net

reklama