Tytuł: Nino Rota płacze
Autor: Przemysław Strzałkowski
Źrodło: Polscylektorzy.pl
Data publikacji: 24.09.2020
W końcu lat 90 wszystko się wciąż kształtowało, wlewało w formę i w zasadzie każdy mógł zostać każdym, jeśli tylko chciał. Jako były student Filmoznawstwa na UJ podjąłem współpracę z Działem Reklamy oddziału TVP w Krakowie. Zadanie polegało na tym, by kręcić reklamy na antenę regionalną. Bo wśród lokalnych, małopolskich firm zapanował istny szał na pokazanie się w telewizji. A rąk do pracy brakowało.
I tak zostałem... no, nie reżyserem, ale panem realizatorem. Robota była w sumie prosta. Dostawało się kombiaka oklejonego logami TVP, kierowcę, operatora kamery, oświetleniowca... i jechało w teren. Na miejscu - w salonie Daewoo, hurtowni AGD czy sklepie z meblami - omiatało się kamerą regały i stoiska. Potem wymyk polegał na zebraniu od klienta informacji, na czym mu zależy, by znalazło się w tekście reklamy. Pisało się ów tekst, nagrywało (jako już wtedy lektor robiłem to sam, haha, człowiek-kombajn), montowało zdjęcia do kupy na 30-sekundowy spot (rzecz jasna, na analogowym montażu liniowym z taśm betacam) i dobierało do tego muzyczkę.
Dobieranie muzyczki to osobna atrakcja. Uwielbiałem to. Trzeba było pójść do archiwum, w którym urzędował przesympatyczny starszy pan z brodą pożółkłą od papierosów. Pan wybierał i proponował muzę spośród licznych taśm (tak, taśm!). To było królestwo niezliczonych, zakurzonych regałów, w których szef rozgardiaszu orientował się bezbłędnie. Oczywiście, jak prawie wszyscy wtedy w stacji, namiętnie paląc.
Robota byłaby prostsza, gdyby nie dzikie pomysły klientów. A to, żeby w 30-sekundowym spocie wyliczyć prawie cały asortyment sklepu. A to, by w grafice zamieścić trylion numerów telefonu, których normalny człowiek i tak nie zapamięta. A to, by koniecznie wpleść obowiązkowy frazes "zapewniamy miłą i profesjonalną obsługę". A to, by muzyka... no, właśnie.
Była to reklama mega dużego - już wtedy - salonu meblowego pod Krakowem. Można się tam było z kamerą zgubić. Nagraliśmy. Ustaliliśmy. Wycisnąłem z materiału, z pomocą nieocenionego montażysty Pana Stasia (zawsze dobry humor, kapcie w kratę i herbatka), standardową trzydziestkę. Przeczytałem. Podłożyłem muzę, takie włoskie pitu-pitu, bo dostawa z Włoch akurat przyszła. Priorytetowa!
Dzień kolaudacji. Przyszli. Firma rodzinna, więc: Matka-Szefowa, dwie córki i dwóch zięciów. Usiedli. Odpalamy materiał. Oglądają... raz, drugi, trzeci... Dusza na ramieniu "żeby zaklepali", bo jak nie, to wiadomo - przemontowanie, zmiany, a po co to komu. Obejrzeli. Cisza, myślą... Wreszcie mówi zięć:
- No, to nawet ładne. (wewnętrzne: uff! yes, yes, yes!) Tylko wie pan, myśmy tak wczoraj w domu pomyśleli... (o nie, błagam, tylko nie to!) ...że skoro to jest kolekcja mebli włoskich, to chcielibyśmy tu muzykę z filmu "Ojciec chrzestny".
Liczę do 10. Wymieniamy z montażystą spojrzenie. Nabieram powietrza.
- Ależ oczywiście! Dla nas, telewizji, wszystko jest możliwe. Tylko, że... to może dużo kosztować.
- Jak dużo?
- Obawiam się, że bardzo.
- No, dobrze. To zostawmy jak jest.
Reklama latała na antenie jakieś pół roku. Bez muzyki z "Ojca chrzestnego". Nino Rota do dziś płacze...
Brak komentarzy