Publikacje o lektorach
ARTYKUŁY, AUDYCJE, FILMY

Permanentny przegląd prasy, portali internetowych, społecznościowych, radia i telewizji. Zbieramy wszelkie publikacje na temat lektorów i ich pracy. Efekt naszych poszukiwań znajdziesz w tym dziale. Jeśli masz coś czego tu nie ma, podziel się linkiem! Koniecznie daj nam znać!

Tytuł: Wojciech Masiak - Zawsze fascynowały mnie opowieści
Autor: Przemysław Strzałkowski
Źródło: PolscyLektorzy.pl
Data publikacji: 26.02.2021 
 
Cykl wywiadów BLIŻEJ MIKROFONU jest przedsięwzięciem portalu PolscyLektorzy.pl. Rozmawiamy z lektorami nie tylko o doświadczeniach zawodowych, ale też o tym, co ich osobiście ukształtowało, co ich porusza poza pracą. O sprawach, których nie znajdziecie w notkach encyklopedycznych. Choć oczywiście polecamy opracowane przez nas biografie w bazie SYLWETKI LEKTORÓW.

Przemysław Strzałkowski polscylektorzy.pl: Odkąd w 2016 nagrałeś pierwszego profesjonalnego audiobooka, w ciągu kilku lat stałeś się rozpoznawalną marką. Tysiące fanów czekają na produkcje z Twoim udziałem. Woda sodowa już zbliża się do głowy, czy jeszcze nie?

Wojciech Masiak: Nie (śmiech). Oczywiście, to przyjemna świadomość, że ludzie czekają. Na fanpage’u mam sporo fanów, którzy są ciekawi, co nagram i podchodzą do tego entuzjastycznie. „O, fajnie! Nowa książka!”
Bardzo lubię fantastykę i głównie ją na początku czytałem, choć ostatnio dowiedziałem się, że jestem świetny również w kryminałach. Nawet nie wiedziałem. I rzeczywiście, kryminałów dostaję coraz więcej.
Sodówka…? Nie do końca. Mam momenty zapomnienia, jednak staram się zachowywać wobec siebie dużą dozę krytycyzmu. Jest taki etap, że po spojrzeniu na listę audiobooków myśli się: „kurczę, co to nie ja”, bo jest ich już ponad dwieście pięćdziesiąt. Ale wobec tytanów tego rynku wciąż jestem malutki. Pracuję na swoją markę i cieszę się, że mam coraz więcej zleceń. Jestem rozpoznawalny, ale staram się – nawet wbrew sobie – hamować pychę.

 

 

Fantastyka to Twoja ulubiona działka. Kochasz książki. Wielu ludzi mówi, że jeśli Wojtek Masiak czyta jakąś książkę, to ona jest na pewno fajna. Ale nie zawsze będziesz mógł wybierać. Jacek Brzostyński mawia, że lektor jest jak taksówkarz.

Tak, lektor w dużej mierze nie wybiera. Po prostu wykonuje swoją pracę. Dostaję też książki, które nie do końca mi pasują albo nie są w moim ulubionym stylu. Ale takie mamy czasy, że nie zawsze można odrzucać propozycje.
Staram się nie odmawiać wydawnictwom i studiom. Wciskam zlecenia między terminy, robię 300% normy. Czuję, że jeśli raz powiem „nie”, drugi raz „nie”, to trzeci raz mogą nie przyjść.
Niemniej… niedawno miałem zlecenie na książkę self-publishing, wydaną nakładem własnym autora. Zacząłem ją nagrywać i okazało się, że dziesięć pierwszych minut to narracja faceta, który opowiada o tym, jak się onanizuje. Zadzwoniłem i mówię: „ja rezygnuję, nie nagram tego”. Jestem już w takim momencie zawodowym, czytam tyle fantastyki, kryminałów, ale też książek religijnych, że nie mogę sobie na to pozwolić. Nie twierdzę, że jestem na nie wiadomo jakim poziomie, ale nie mogę go zaniżyć. Pierwsze dziesięć minut było totalnie nie do przejścia.

 

Zatem nie pod każdą – nawet – fikcją literacką można się podpisać.

Nie dało się pod tym podpisać, choć różne rzeczy już w życiu nagrywałem. Choćby o... kaszy jaglanej! Zdarzyła się też seria opowiadań, przy której powiedziałem, że – jeśli jest taka możliwość – nie chciałbym więcej nagrywać tego autora. Na szczęście nie straciłem innych zleceń i zaufania wydawców, że „on będzie gwiazdorzył”.

Jakie predyspozycje powinno się mieć do czytania audiobooków? To żmudna robota i godziny przed mikrofonem, a nie trzydziestosekundowa reklama.

Nie mam głosu do reklam, a jeśli kilka nagrałem, to nie było efektu „turbo” i „wow”. Ale na tym polega też moja siła: większość głosów reklamowych nigdy nie nagra dobrze książki. Ci ludzie się wypalają po 2-3 minutach, czytają frazę jak reklamę środka na potencję, a to nie przejdzie.
Mam tę cechę, że mocno książkę wyczuwam. Czytając pierwsze słowa wiem, jak będzie wyglądało zdanie. Czytam ustami, a oczami jestem już dalej, żeby pociągnąć narrację. A narracja nie kończy się na przecinku, czy jednym zdaniu. Po kropce ciągnę frazę, czując pod skórą, gdzie ona się skończy.
Jak powiedział mi jeden z realizatorów: „Ty tak fajnie bajdurzysz. Siedzisz z fajeczką przy ognisku, wszyscy wokół, a ty opowiadasz bajkę. I ta bajka się ciągnie, a ty bajdurzysz, i bajdurzysz, i bajdurzysz…”
Mam więc dar opowiadania, który staram się dopracowywać na każdej kolejnej książce. Wiem, że są inne tembry, ale nie zawsze się sprawdzają. Nie mam super głosu, ale nadrabiam to charakterem, własnym stylem.
Ktoś mi zarzucił w opinii na Storytel: „Książka super, tylko lektor przeciąga końcówki. Ale można się do tego przyzwyczaić i potem jest już dobrze”.  
Nie staram się nikogo naśladować, ale na początku, kiedy wchodziłem w świat audiobooków, moim wzorem był Krzysztof Banaszyk. Nie Krzysztof Gosztyła (śmiech), a Banaszyk. Świetnie mi się go słuchało, jednak podobna narracja nie wychodziła tak, jakbym chciał. I szukałem własnego stylu, który teraz mam chyba już wypracowany. We wszystkich książkach powtarzają się moje maniery…

 


Głos jest jak odcisk palca. W tej robocie potrzebna jest chyba również cierpliwość mnicha… Lubisz takie mozolne nagrywanie?

Po prostu lubię opowieści. Od małego czytałem bardzo dużo. Oczywiście bywa, że w recenzjach jestem chwalony za przeczytanie jakiejś książki, że fajnie wyszło, a ta książka… może mnie nie mierziła, ale chciałem ją już skończyć.
Mam cechę, nad którą staram się usilnie pracować, a którą wytknęła mi moja Mama: „Wojtek, ty czytasz za szybko!” Ciągle z tym walczę (śmiech). Gdy zaczynam książkę, mówię sobie: „Wojtek, nagrywaj wolniej.” OK, zaczynam wolniej, a potem się troszkę nakręcam (śmiech).

Jesteś dla mnie przykładem modelowej historii „przez pracę i upór do profesjonalizmu”. Co Cię do tego pchało? Książki? Przecież są poważniejsze zawody.

Tak, zawsze fascynowały mnie opowieści. I stwierdziłem lata temu: - Kurczę, przecież mam taki głos (tamten, ówczesny głos był oczywiście żenujący), że mogę nagrać audiobooka! - i faktycznie, nagrałem go ze słuchawką z mikrofonem jak z call-center za siedem złotych…
Nagrywałem dużo i nie miałem żadnego warsztatu. Nigdy nie byłem na szkoleniu, ćwiczyłem poprzez czytanie. Robiłem to dla siebie – bo lubię – i dla grupy osób czekających na to, co nagram.

A potem było jak w historii dobrej kapeli rockowej. Ktoś Cię zauważył.

Próbując zaistnieć wysłałem próbki między innymi do Storytel-a. Najpierw dostałem odpowiedź – standardową formułkę. A potem odezwał się do mnie Michał (mija właśnie pięć lat, taki nasz jubileusz) i padło słynne pytanie: „Jesteś z Warszawy?” Ja mówię: „Nie, ale mogę być”.
W tym momencie chciałem właśnie podziękować Michałowi, szefowi Storytel za danie mi szansy (oraz całemu teamowi Storytel – m.in. Kasi, Maćkowi oraz Dawidowi). A także Marcinowi z Genius Creations za rozpoczęcie długiej i owocnej współpracy. Łukaszowi ze StoryBox za dużą ilość nagrań, kiedy tylko o to poproszę. Dziękuję też Grzegorzowi, Sylwii i Arturowi, który pomógł mi ogarnąć przejście na wyższy poziom techniczny i software’owy. I wszystkim ludziom, którzy byli dla mnie życzliwi i pomogli wiele, wiele razy.

 


Wspomniałeś o Warszawie. Ostatecznie w niej nie wylądowałeś i wygląda na to, że poza Warszawą też istnieje życie.

To był kosmos, bo pracowałem przez osiem lat za granicą i powstało pytanie, jak zacząć nagrywać profesjonalnie, będąc około 1500 kilometrów od Warszawy.
Najpierw pojechałem te półtora tysiąca kilometrów tylko po to, żeby nagrać próbkę. Wiele osób pukało się w głowę. Ale byłem zdeterminowany, chciałem coś zrobić i nie liczyły się koszty. Potem wróciłem do Austrii, a tydzień później znów jechałem po pracy całą noc. Nad ranem przespałem się w samochodzie i od rana nagrywałem już audiobooka. Nie był długi – jakieś trzy i pół godziny – więc oblecieliśmy to jednego dnia. Zresztą dopiero pod koniec nagrania dowiedziałem się, że moim realizatorem jest Marcin Steczkowski z TYCH Steczkowskich.
OK, jest pierwszy sukces – i co dalej? Storytel wtedy się rozwijało, zdobyłem pierwszy przyczółek, ale musiałem zacząć nagrywać zdalnie. Na dłuższą metę na takie dojazdy nie mogłem sobie pozwolić.
Teraz żyję w małej miejscowości w Wielkopolsce. Mam wypracowany system pracy zdalnej i dostarczam gotowy produkt. Dostaję tekst, nagrywam go, każdy rozdział eksportuję do pliku dźwiękowego, jaki życzy sobie wydawnictwo i Sylwia – z którą współpracuję – sprawdza zgodność z tekstem. Dlatego, że przy samodzielnym nagrywaniu oko może gdzieś „uciec” i podświadomie czyta się wyraz z innej linijki. Dostaję zestaw poprawek, wprowadzam je, robię mastering, eksportuję nagranie i oddaję gotowy produkt.
Taki system wprowadziłem chyba pierwszy, jeśli chodzi o audiobooki. Wiem, że niektórzy nie przerywają po pomyłce i nie usuwają jej, tylko robią marker, a potem poprawia realizator. Gotowy produkt to była – i jest – moja siła. Cena jest nieco wyższa, ale też atrakcyjna; nie zajmuję studia i pracy realizatora, który nie musi przy mnie siedzieć.
Nie zawalam terminów i udaje mi się nagrywać pięć, czasem sześć audiobooków miesięcznie. Żyję w tej chwili tylko i wyłącznie z tego.

Mogłoby być więcej? Chyba jest granica.

Nie nagram więcej, niż trzy – trzy i pół godziny tekstu dziennie. Dlatego, że do nagrania trzech godzin tekstu potrzebuję sześciu – siedmiu godzin. Zazwyczaj godzinę nagrywam w dwie godziny. Czasem szybciej, ale głos – i całe ciało - się męczy. Tak, jakbym pracował fizycznie.
Kiedyś zrobiłem solidny maraton, bo musiałem nagrać 4,5 godziny pilnie potrzebnego tekstu. Na drugi dzień byłem wypruty, wypluty i odpoczywałem, żeby wrócić do formy. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. „Aaa, przecież tylko sobie siedzi i czyta.” To nie jest takie hop-siup.

 


Przecież każdy potrafi czytać.

Jeden lepiej, drugi gorzej, ale… co to za zawód – siedzenie i czytanie książek. A mimo wszystko człowiek się męczy.
Oczywiście, że lepiej siedzieć w ciepełku i popijać herbatę z cytryną (mam nawet podgrzewacz pod kubek, więc herbata jest zawsze gorąca), niż pracować fizycznie. Będąc za granicą właśnie do tego dążyłem, pracując przez kilka lat na dwa etaty. Po pracy fizycznej starałem się jeszcze nagrywać chociaż godzinę. A weekendy całe poświęcałem na nagrania; właściwie nie miałem ani jednego wolnego dnia. Wszystko po to, by zaistnieć.
Dziś mam zapełniony grafik na następne dwa miesiące, więc wygląda to naprawdę dobrze.

Potrafiłeś przejechać 1500 kilometrów, żeby nagrać próbkę. Tymczasem w dobie wrzucania demówek do sieci wejście do zawodu niektórym wydaje się łatwe. Bywasz wtedy krytyczny.

Dlatego, że zanim zacząłem karierę lektorską dużo czytałem i w pewnym momencie poczułem się na tyle pewnie, że wysłałem próbkę do portalu PolscyLektorzy. (Wojciech Masiak w 2014 roku zgłosił się do działu Próba mikrofonu – przyp. red.) Wtedy wydawało mi się, że już dobrze czytam, a nie miało to podstaw w moim warsztacie głosowym.
Dziś, odsłuchując tamte próbki, znajduję wiele mankamentów. Dużo od tamtej pory się zmieniło, dużo warsztatu „złapałem”. Dało to wtedy do myślenia, gdy szef Mikrofoniki wszedł mi na ambicję. Napisał, że nie widzi mnie w reklamie i dynamicznych formach. Zakłuło, ale też dało mi siłę, by koncentrować się na niszy, w której czuję się najlepiej. Na czytaniu książek. Kształciłem się, ćwiczyłem, nagrywałem i rozwijam to, w czym jestem dobry.

Dla nas to powód do ogromnej satysfakcji, że zaprezentowałeś się kiedyś na portalu PolscyLektorzy, a potem odniosłeś sukces. Teraz „sam jesteś dziadkiem” (śmiech), komentujesz i oceniasz próbki innych.

Nie głaskam i wskazuję rzeczy do poprawy, bo większość myśli, że jest super-fajna. I dlaczego ich świetny głos i dykcja nie zostały jeszcze odkryte.
Tymczasem często okazuje się, że głos jest średni lub wręcz mierny. A czasem wręcz brakuje mi motywacji, by pisać, bo głos nie nadaje się do niczego. Dlatego staram się ściągnąć ludzi na ziemię i pokazać im, nad czym powinni popracować. Trzeba ludzi trochę przystopować, żeby znaleźli swoje mocne strony.
Pojawiają się też komentarze w stylu: „ojej, super”, „dałeś radę”, „świetnie wyszło”, a poziom jest żenujący. Ktoś napisał, że jestem „jak zwykle surowy”… Staram się być przeciwwagą dla superlatyw, gdy jest dużo do przepracowania.  
Ja też wiem, że nie jestem jeszcze tak dobry, jak chciałbym być. Zawsze znajdzie się coś do poprawienia. Dlatego trzymam głowę nisko. Są takie tuzy na rynku audiobookowym, do których grona chciałbym kiedyś dołączyć. Są lektorzy rozchwytywani przez ludzi w ciemno, na zasadzie: „Gdyby on czytał książkę telefoniczną, to też bym słuchał”.

 


Tu konsekwentnie potwierdzasz swoje słowa, które zanotowałem: „Z ewangelii Wojciecha. Trzeba być pokornym, albowiem pokorni i ciężko pracujący zlecenia dostają”.

Podtrzymuję. Poza ciężką pracą potrzeba też nieco szczęścia, bo rynek jest dość hermetyczny. Wielu chciałoby nagrywać. Mają predyspozycje, mają fajny głos, ale bez portfolio i polecenia trudno dotrzeć do wydawnictw, trudno zaistnieć.  
Wiem od pewnego dyrektora, że jego wydawnictwo otrzymuje teraz pięć razy więcej demówek, niż wcześniej. Ale wiadomo, że firmy zlecają nagrania sprawdzonej paczce lektorów. Na przykład ja trafiłem do StoryBox dlatego, że polecił mnie autor książki Marcin Przybyłek. Nie znaliśmy się z Marcinem, ale usłyszał moje nagranie, zrobione bezinteresownie przy okazji jakiegoś konwentu.
Powiedziałbym, że to jest karma. Pewne rzeczy nadal robię bezinteresownie, nagrywam i nie biorę pieniędzy. Sprawiłem komuś przyjemność i można rzec, że zostałem za to wynagrodzony – dostałem zlecenie, które przekształciło się w stałą współpracę. StoryBox jest jednym z wydawnictw, dla których nagrywam na bieżąco.
Jeśli mam jakąś lukę, dzwonię i mówię: „Łukasz, znajdzie się coś?” Po czym godzinę później dostaję maila i okazuje się, że jest pięć książek do nagrania.

Zatem w tym fachu ciężka praca musi „zatrybić” z łutem szczęścia. A patrząc w przyszłość – myślisz, że zachowasz radość z czytania?

Cały czas się cieszę, że mogę nagrywać. Pracuję w domu, więc po śniadaniu szybko sprzątam i najpierw realizuję zlecenia od wydawnictw, po czym – już wieczorami – siadam do swoich prywatnych projektów. To hobby, z którego nie czerpię korzyści finansowych, ale mam satysfakcję.

A jak się samodyscyplinujesz? Czy praca w domu nie grozi rozmemłaniem?

Organizuję się tak, żeby dziennie nagrać co najmniej dwie – trzy i pół godziny materiału. To jest minimum. Wiem, że muszę tyle wcisnąć. Tak obliczam harmonogram pracy na miesiąc, żeby w tygodniu zmieścić co najmniej jedną książkę. Jeżeli nie nagram tych godzin, to polecę z terminami. Pilnuję, żeby do siedemnastej mieć materiał. A jeżeli muszę gdzieś wyjechać, to cisnę więcej wieczorem lub następnego dnia, żeby wyrównać. To jest świadomość „pod skórą”, że jeśli nie nagrałem zaplanowanych godzin – nie jestem zadowolony.

Czego chciałbyś w 2021 roku?

Być zdrowym. I żeby wszyscy bliscy również byli zdrowi. Nie powiem, że chciałbym mieć nowe zlecenia. Bo to oczywiście siedzi w głowie, ale jak będę chory, to nic z tymi zleceniami nie zrobię (śmiech). Zresztą – jeśli nie miałbym zleceń, to mogę pracować rękami.
Poprzedni rok był dla mnie trudny ze względów osobistych, ale początek tego roku dał mi dużo nadziei, pozytywnych emocji i radości. A także nowych znajomości i klientów. Nie lubię nazywać ich klientami… jesteśmy na „ty” i to ociepla relację. Skracam dystans.

 

 

Zdjęcia: Przemysław Strzałkowski / PolscyLektorzy
Asystent planu: Renata Różycka

 

 

 

 

 

Brak komentarzy

Studio Medianawigator.com

reklama

Agencja MediaNawigator.com

Powered by:

Bank głosów Mikrofonika.net

reklama